przez RR
przez RR (0 komentarzy)
Kultura powiatowa przez dumne P
Oceny samych dzieł zmarłego artysty Jana Stępkowskiego nie podejmę się z przyczyn oczywistych. Nie godzien wszak jestem polemizować, szczególnie gdy mądre głowy mówią, że "Słowacki zachwyca".
Moje wykształcenie ścisłe nie stawia mnie też w gronie osób do mównicy na wernisażach.
Nie mogę powstrzymać się jednak by nie poddać ocenie samego sposobu wystawienia dzieł, obsługi i ... ogólnego wrażenia.
Na tym się znam, bo każdy się zna.
Udałem się drugi raz zatem oglądać, tym razem już spokojnie, dzieła Stępkowskiego w Powiatowym Centrum (bądź co bądź) Kultury. Było to kilka dni po hucznym wernisażu. Postanowiłem iść w godzinach popołudniowych, by nie narażać się na tłumy zwiedzających wystawę.
Moje obawy okazały się jednak niepotrzebne. Nie dość, że nie musiałem stawać w kolejce, to nawet nie zastałem nikogo. Dosłownie.
W zamkniętych drzwiach przywitała mnie kartka o treści: "JESTEM W PRACOWNI proszę dzwonić".
Zadzwoniłem. Niczym zaanonsowany gość na dworze królewskim czekam spokojnie, jak na spragnionego uczty duchowej przystało. Po kilku minutach usłyszałem kroki stóp zbliżających się do schodów na piętrze.
Zadowolenie ustąpiło, gdy usłyszałem równie rytmiczne kroki w kierunku przeciwnym. Jako że należę do ludzi chorobliwie cierpliwych, oddałem się zadumie, planując kolejne swoje zajęcia tego dnia. I czekam. Czekam.
Zniecierpliwiłem się dopiero około 12 minut od chwili naciśnięcia dzwonka, więc postanowiłem dzwonek nacisnąć jeszcze raz, ale tym razem pozwoliłem mu wybrzmieć o 3 sekundy dłużej. Dając w ten sposób upust mojemu zniecierpliwieniu.
I czekam dalej. Jako że mam w tym już wprawę przyszło mi czekać jeszcze "tylko" około 8 minut.
Moja cierpliwość została nagrodzona. Ze schodów majestatycznym krokiem zczłapał człowiek wyglądający na artystę siłą oderwanego od swoich twórczych zmagań. Przyobleczony w fartuch roboczy jawił sie moim oczom jak kierownik sklepu spożywczego interweniujący w sprawie rzekomo wyrywanego pani sprzątaczce kurczaka.
Ochoczo wszedłem do otwartej przez niego galerii pisanej przez dumne "C", chcąc oddać się oglądaniu dzieł mistrza.
Zagadnięty łamaną polszczyzną początkowo nie zrozumiałem pytania, więc poprosiłem o powtórzenie. Niechybnie artysta (bo w fartuchu) pytał mnie czy raczej nie musi włączać światła bo jasno jest. Uległem. Nie miałem innego wyjścia. Nie poległem jednak. Mam aparat, nazwy eksponatów krótkie i w razie czego błysnę sobie fleszem by kartkę rozczytać.
Potem popełniłem największy swój błąd tego dnia. Zapytałem "mistrza w fartuchu" czy odwiedzalność jest duża. Oj jakie było moje zdziwienie, gdy w odpowiedzi usłyszałem że tak, znał artystę, dobry człowiek to był, że wystawa to jakiś miesiąc postoi a potem to on nie wie co będzie. Kierując mnie ewidentnie do drzwi powiedział, że pokaże rzeźbę Janka jaka stoi przed budynkiem. Nie mówiłem, że wiem i znam bo żal mi było zabijać tę radość z zamykania drzwi galerii.
Dobrze, że zrobiłem wcześniej kilka zdjęć, zanim zdecydowałem się na zadanie tak wścibskich pytań "mistrzowi w fartuchu", bo mogę pokazać tutaj efekty swojej wizyty w największej instytucji kulturalnej w naszej okolicy.
A zapowiadało się tak ciekawie, bo pełen autokar gości na wernisażu, bo nawet starostwo posłało delegację znaczną. Bo o obecności posła to już nawet nie wspomnę. Trudno. Wszak mój umysł ścisły widać podobno od razu. Nie mogę więc wymagać dostępu nieograniczonego do dzieł artystów przez duże A. Szczególnie w galerii (póki co) przez duże C.
Komentarze
Dodaj komentarz